O tej porze na motorze!-jeszcze w kasku! gołąbki z kaszy perłowej
(a nie na jakimś tam chińskim ryżu ), z solidną porcją swojskiego podgardla z wieprzka,
otulone obgotowanymi ( a nie zblanszowanymi) liśćmi kamiennej głowy, byly już gotowe.
Po całym dniu zmagania z "ingriedienyjami", gołąbeczki (dla całego pułku wojska!-tyle ich było!)
bulgotały radośnie na blasze pieca. Nic innego na tym piecu bulgotać nie mogło, ponieważ całą jego połać
( o ile piec może ją posiadać!) zajmowały garnki z gołąbkami.
(a nie na jakimś tam chińskim ryżu ), z solidną porcją swojskiego podgardla z wieprzka,
otulone obgotowanymi ( a nie zblanszowanymi) liśćmi kamiennej głowy, byly już gotowe.
Po całym dniu zmagania z "ingriedienyjami", gołąbeczki (dla całego pułku wojska!-tyle ich było!)
bulgotały radośnie na blasze pieca. Nic innego na tym piecu bulgotać nie mogło, ponieważ całą jego połać
( o ile piec może ją posiadać!) zajmowały garnki z gołąbkami.
Wspomniane powyżej gołąbki, to danie, bez którego dzień Wszystkich Świętych nie mógł by się wogóle obejść. Zjeżdżający się w ten dzień członkowie rodziny, już na cmentarzu, zamiast mysleć o swoich bliskich zmarlych, albo o tym co przed chwilą powiedział ksiądz ( tu muszę dodać, że o 14-tej zawsze jest msza,
po której to wszyscy spotykamy się w domu), każdy myśli o przepysznych pyrkających od dwóch dni
na maleńkim ogienku gołąbkach, które to właśnie TEGO DNIA! niewiedzieć czemu smakuja najwyborniej.
Ale od początku.
W wielkim, niebieskim, emliowanym garze, pół dnia "taiła" się kasza, drugie pół stygła!
Babcia zawsze "biła" mnie ważechą po łapach, gdy wybieralam na wpół surową kaszę na spodeczek
(ot, taka mania, do dziś mi nie przeszła). W drugim ogromniastym garze babcia lub mama obgotowywały kapustę. Z całej główki pojedynczo odchodziły liście, same podpowiadając, że "już" są gotowe.
Kolejna sprawa, to farsz! Musiał być idealny. Część mięsa gotowana, część smażona
na grubych piórach cebuli. Ostudzone mięso mieliłam z mamą w ręcznej maszynce. Ileż było nerwów, głębokich wdechów, kombinacji, to tak to siak, gdy piekelna maszynka pod wpływem energicznego kręcenia rączką- odkręcała się od blatu, ręce się ślizgały tonąc w tłuszczu z cebuli, a maszynka zyła swoim zwariowanym, nie pierwszym już życiem.
Wreszcie nastawał mój ulubiony punkt programu! -mieszanie farszu,
bez ceregieli oczywiście, jak to na prawdziwą polską wieś przystało,
gołymi rękami grzęzło się w farszu po łokcie. Zapach gałki muszkatołowej wieńczył dzieło.
Tak oto można było przejść do zwijania gołąbków, upychania ich ciasno, ciaśniutko,
bez ceregieli oczywiście, jak to na prawdziwą polską wieś przystało,
gołymi rękami grzęzło się w farszu po łokcie. Zapach gałki muszkatołowej wieńczył dzieło.
Tak oto można było przejść do zwijania gołąbków, upychania ich ciasno, ciaśniutko,
jak najciaśniej w "gąsiorkach" i dusić na maleńkim ogienku
troszke w pierwszy dzień, troszkę w drugi i na trzeci były po prostu niebem w gębie.
Sekret tkwi w długofalowym, pracochłonnym procesie ich tworzenia.
Ooo tak! tworzenie to dobre słowo, ponieważ każdy gołąbek to mistrzostwo smaku.
Symbol Pierwszego Listopada w naszej rodzinie.
Ooo tak! tworzenie to dobre słowo, ponieważ każdy gołąbek to mistrzostwo smaku.
Symbol Pierwszego Listopada w naszej rodzinie.
Do tego gorąca herbata z cytryną i wielogodzinne wspominanie zmarłych.
W TEN DZIEŃ wracali do "życia" w zabawnych opowieściach lub wzruszających historiach.
Ale cóż no. Panta rei. Nie ma nic trwałego na tym świecie i nie jest to żadna nowina.
W tym roku muszę obejść się smakiem gołąbków z kilku powodów: pierwszy to jak wiadomo dieta mamy karmiącej piersia ie przewiduje produktów wzdymających, a do takich to kapusta z całą pewnością należy, drugi to z kolei powod logistyczny. Po raz pierwszy w życiu spędzę TEN DZIEŃ z dala od swoich bliskich: żywych i umarłych.
Zastanawiam się więc nad alternatywą dla liści kamiennej głowy i przychodzą mi na myśl jedynie liście winogron, ale niestety tu w Norwegii (póki jeszcze nie wiem gdzie) ich nie uświadczę.
W przyszłym roku będę już dumnym posiadaczem swoich winorośli, gdyż zaszalałam i zasadziłam 5 odmian :)) Teraz jednak myślę, myślę.. nic jednak do głowy przyjśc nie może.. w takim razie zrobię sobie sam farsz! Ot co. Bez kapusty, bez cebuli, bez bulgotania w gąsiorce... eeee może jednak se daruje.
Jedyna , niepowtarzalna JOANNA tylko Ona tak potrafi napisać piękną , barwną i wspaniałą opowieść :) aż dech w piersiach zatyka .Joasiu cudnie to opisujesz tak pięknie i prawdziwie można to czytać stale i NIGDY się nie znudzi , rzeczywiście masz rację u nas w domu co prawda w mieście też były te gołąbki , mama świętej pamięci je przyrządzała i było dokładnie tak samo na cmentarzu wszyscy zmarznięci i jedyna myśl to zjeść pysznego gorącego gołąbeczka , tą ciepłą strawę , przypomniało mi się wszystko . Z wielkim szacunkiem dla Ciebie pozdrawiam gorąco , piszesz przepięknie , ciekawie zasób słów niesamowity , jestem jak zwykle pod wielkim wrażeniem i wzruszeniem :)pa buziaki:)
OdpowiedzUsuńNic dodac nic nic ująć...!
OdpowiedzUsuń