środa, 4 stycznia 2012

Spierniczony

Ostatnio było o pierniku, chwaliłam się zdjęciami, więc i efektem końcowym wypadałoby sie podzielić :) Co też czynię.
Nie pokażę zdjęć ponieważ nie mam nawet odwagi odwinąć spiernika
z papieru i lnu.
Dotykam toto i nadal twarde jak kamień.
Chociaż upieczone 3 tygodnie temu mogłoby posłużyć za narzędzie zaczepno-obronne.
Powiem tak, odkąd mieszkam w Norwegii opuścił mnie talent cukierniczy, jedyne co mi wychodzi to wszelkiego rodzaju ciasta drożdżowe ( ku uciesze męża), chociaż nie mam już do tego serca, wogóle nie mam już serca i cierpliwości do garów, zatem ostatnimi czasy preferuje proste i szybkie jedzenie
typu chleb z masłem, ewentualny szczypiorek , tudzież pasta na bazie koziego serka zupa rybna itp.
Smaczne i proste. Ostatnio zajawiłam się szyciem patchworków i ślęczenie w garach to strata czasu. WOŚP zorganizowała akcję Blogerzy dla WOŚP i zastanawiam się czy by nie dołączyć, zatem czeka mnie noc intensywnego myślenia, co by tu uszyć na licytację...
Jak mi sie nie przegrzeją zwoje mózgowe, a maszyna nie odmówi posłuszeństwa, to dodam fotki wytworów mojej wyobraźni.

środa, 30 listopada 2011

Rychło wczas

Wszyscy mają pierniki Świąteczne, a ja mam Noworoczny :)
Tak jakos schodziło, schodziło, aż zeszło..
Zaszalałam i przygotowałam ciasto na Piernik Staropolski: surowe ciasto leżakuje w chłodnym, suchym miejscu, opatulone w len, aż 3 tygodnie, później piekarnik, wystudzenie i znowu lniane wdzianko i kolejne leżakowanie 10 dni...
Piernik zrobiłam dzisiaj, tak więc jak widać.. na Boże Narodzenie będę musiała zadowolić się innym piernikiem i tu, ot całe szczęście, nie będzie to "stary piernik"..





Powiem szczerze, iż jest to pierwszy piernik w moim życiu, w domu owszem były makowce, orzechowce, miodowce i inne "wce" i "nie wce", ale piernika nie było i prawdę mówiąc wcale mi go nie brakowało, ale owładnięta szałem norweskich pepperkakerów, które są tutaj dosłownie wszędzie postanowiłam sprobować.

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie , co to będzie, co to będzie.. dowiem się w przyszłym roku :)

Patrzę na kalendarz (co by sobie "we" kajecie, kiedy to ten pierrrnik nastawiłam, zapisać) 
i widzę. Co? 30 listopad! Tożto dziś Andrzejki!!! Dawać jabłko, dawać buty, dawać klucz i dawać wosk!!! Będziemy wróżyć. Andrzejki bez wróżb, to jak "jabłko z cynamonem" bez cynamonu.
Być nie może. Pamiętam jak z siostrą układałyśmy na przemian nasze lewe buty od pieca, do drzwi, żeby sprawdzić, która pierwsza "wyjdzie z domu" (czyli wyjdzie za mąż) i jak zawsze oszukiwałyśmy "byle tylko nie mój but wyszedł pierwszy, byle tylko nie mój".
Od rana smulałam się po domu obierając starannie jabłka, żeby nie przerwać skórki,
bo ta zaś rzucona za siebie, koniecznie przez lewe ramię, układała się w literkę oznaczającą pierwszą literę imienia przyszłego męża, tak więc od rana do nocy domowicy byli obrzucani
lecącymi zza lewego ramienia skórkami z jabłek, co jednych bawiło, innych wkurzało.

Najciekawiej było po zachodzie słońca, kiedy to na blasze starego pieca w małym, emaliowanym garnuszku topił sie wosk! Woda w misce musiała być zimna, a klucz koniecznie musiał mieć duuuużą dziurkę! Każdy lał wosk po kolei, sporów było co nie miara, każdy ekscytowal się tym
co przedstawiał cień na ścianie, rzucany przez twór z wosku jeszcze ociekający wodą:

-bUUUUt!!!!!! Tyyy! patrz , patrz , patrz! Dostaniesz kopa w zad! hhhahha,
-taa, to są Włochy!!będę podóżować!
-chyba palcem po mapie... heheh

-eee patrz to jest chyba głowa,.. jakaś... z wiankiem...
-Cezar!!!!z laurem na głowie! będziesz wielka!
-Cezar, chyba taa, Ave Cezar! to jest Panna Młoda, za mąż wyjdziesz..
-chyba do dupy.. dawaj ja se wróże jeszcze raz <foch>

Dyskusje na temat co komu "wyszło" trwać mogły godzinami,
czasami przeciągały się do "Barbórki".
Ech zabawy było co nie miara, tańce wygibańce przy wtórach nieśmiertelnego
"Nic nie robić, nie mieć zmartwień.." pyszne ciasto, wspaniała rodzinna atmosfera..

Dziś nie leję wosku, moja siostra i bracia też nie, mama nawet zapomniała, że dziś Andrzejki,
ale mamy usprawiedliwienie: po prostu w kupie raźniej, a osobno to juz nie to samo.

sobota, 26 listopada 2011

Uwielbiam sobotnie poranki, te w które promienie słońca padają na późne śniadanie... no i to by było na tyle, bo oczywiście co?
Gaćman wzywa ;) zawsze tak sie konczy pisanie bloga, hehe
ileż to razy zaczynałam pisać... reszta jw.
pa

środa, 2 listopada 2011

Coś dziwnego

Głowa mnie dziś boli. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że mnie zazwyczaj NIE boli głowa o nic.
Jednak przeglądając internet, przechodząc od słowa do słowa, od strony do strony, zadziwiła mnie (tak, to idealne słowo) mnogość dziwnych współczesnych, młodych ludzi, którzy niewiedzą jak wyrazić siebie w inteligentny sposób.

To przerażające. Czy przyszło nam żyć w świecie, w którym ludzie na siłę chcą pokazać światu swój talent, którego nie mają??? Dlaczego zdolni, skromni ludzie chowają swój talent w szufladach, a tzw. beztalencia afiszują się w sieci na wszelkie możliwe sposoby?

Nie oceniam jednak tu nikogo, niech się  każdy spełnia na swój sposób.
Bardziej interesuje mnie fakt, iż owe "gwiazdy internetu" wzbudzają w ludziach, owszem, często śmiech i tu bół biedy, z głupoty ludzkiej każdy śmiać się może, każdy smiać się chce, ale w zdecydowanej większości są to jednak uczucia zazdrości, nienawiści, pogardy, agresji!

Rozumiem, że komuś ktoś się nie podoba, ale żeby zaraz obrażać i grozić, tożto czysta żenuła z akcentem na "u". Świat nieustannie schodzi na psy. Na szczęście są na tym świecie ludzie, którzy nie bacząc na całą tą kupę chłamu tworzą fantastyczne rzeczy.
Prawdziwe perły na dnie oceanu tandety. Kiedyś przeminą czasy "gwiazd internetu", ludzie zmęczeni komercją i kiczem zapragną czegoś prawdziwego. Tak jak naturalne produkty doczekaly się lepszych czasów, tak i wielkie talenty , prawdziwi pisarze, prawdziwi aktorzy, prawdziwi muzycy i wszyscy prawdziwi BIO Artyści doczekają się swoich 5 minut.

"To mówiłem ja, Jarząbek". Amen.

wtorek, 1 listopada 2011

Ku pamięci

Norwedzy z racji tego, że wiekszość to protestanci, którzy nie uznają kultu
"świętych", nie obchodzą Dnia Wszystkich Świętych.
Nie ma tu kilometrowych korków okalających cmentarze, nie ma pijanych kierowców
wracających z "cmentarza" :), nie ma zmarzniętych sprzedawców zniczy, sprzedających je z 200% marżą, słowem nie ma nic co przypominałoby o tym,
że gdzieś tam w Polsce ktoś bliski zamyśla się nad grobem ,
zapala znicz i roni cichą łzę..

A jednak aura dzisiejszego dnia pozwala mi przeżywać to co zwykle w dniu
1 listopada. Moje myśli są razem z najbliższymi,
którzy zaraz z rana zawożą na cmentarz złociste chryzantemy.

Może i nietypowo, ale kiedy zapadnie zmrok, wśród poszumu starej jabłoni,
na drewnianym tarasie zapłoną świece i pofrunie ku niebu z zachodnim wiatrem
ciche: "Wieczne odpoczywanie..."

sobota, 29 października 2011

Gołąbki na "Wszystkich Świętych"

O tej porze na motorze!-jeszcze w kasku! gołąbki z kaszy perłowej
(a nie na jakimś tam chińskim ryżu ),
z solidną porcją swojskiego podgardla z wieprzka,
otulone obgotowanymi ( a nie zblanszowanymi)
liśćmi kamiennej głowy, byly już gotowe.
Po całym dniu zmagania z "ingriedienyjami",
gołąbeczki (dla całego pułku wojska!-tyle ich było!)
bulgotały radośnie na blasze pieca.
Nic innego na tym piecu bulgotać nie mogło, ponieważ całą jego połać
( o ile piec może ją posiadać!) zajmowały garnki z gołąbkami.

 Wspomniane powyżej gołąbki, to danie, bez którego dzień Wszystkich Świętych nie mógł by się wogóle obejść. Zjeżdżający się w ten dzień członkowie rodziny, już na cmentarzu, zamiast mysleć o swoich bliskich zmarlych, albo o tym co przed chwilą powiedział ksiądz ( tu muszę dodać, że o 14-tej zawsze jest msza,
po której to wszyscy spotykamy się w domu), każdy myśli o przepysznych pyrkających od dwóch dni
na maleńkim ogienku gołąbkach, które to właśnie TEGO DNIA! niewiedzieć czemu smakuja najwyborniej.

Ale od początku.

W wielkim, niebieskim, emliowanym garze, pół dnia "taiła" się kasza, drugie pół stygła!
Babcia zawsze "biła" mnie ważechą po łapach, gdy wybieralam na wpół surową kaszę na spodeczek
(ot, taka mania, do dziś mi nie przeszła). W drugim ogromniastym garze babcia lub mama obgotowywały kapustę. Z całej główki pojedynczo odchodziły liście, same podpowiadając, że "już" są gotowe.
Kolejna sprawa, to farsz! Musiał być idealny. Część mięsa gotowana, część smażona
na grubych piórach cebuli. Ostudzone mięso mieliłam z mamą w ręcznej maszynce. Ileż było nerwów, głębokich wdechów, kombinacji, to tak to  siak, gdy piekelna maszynka pod wpływem energicznego kręcenia rączką- odkręcała się od blatu, ręce się ślizgały tonąc w tłuszczu z cebuli, a maszynka zyła swoim zwariowanym, nie pierwszym już życiem.

Wreszcie nastawał mój ulubiony punkt programu! -mieszanie farszu,
bez ceregieli oczywiście,
jak to na prawdziwą polską wieś przystało,
gołymi rękami grzęzło się w farszu po łokcie.  
Zapach gałki muszkatołowej wieńczył dzieło.
Tak oto można było przejść do zwijania gołąbków,  
upychania ich ciasno, ciaśniutko,
jak najciaśniej w "gąsiorkach" i dusić na maleńkim ogienku 
troszke w pierwszy dzień, troszkę w drugi i na trzeci były po prostu niebem w gębie.

Sekret tkwi w długofalowym, pracochłonnym procesie ich tworzenia.
Ooo tak! tworzenie to dobre słowo, ponieważ każdy gołąbek to mistrzostwo smaku.
Symbol Pierwszego Listopada w naszej rodzinie.
Do tego gorąca herbata z cytryną i wielogodzinne wspominanie zmarłych. 
W TEN DZIEŃ wracali do "życia" w zabawnych opowieściach lub wzruszających historiach.

Ale cóż no. Panta rei. Nie ma nic trwałego na tym świecie i nie jest to żadna nowina.

W tym roku muszę obejść się smakiem gołąbków z kilku powodów: pierwszy to jak wiadomo dieta mamy karmiącej piersia  ie przewiduje produktów wzdymających, a do takich to kapusta z całą pewnością należy, drugi to z kolei powod logistyczny. Po raz pierwszy w życiu spędzę TEN DZIEŃ z dala od swoich bliskich: żywych i umarłych.

Zastanawiam się więc nad alternatywą dla liści kamiennej głowy i przychodzą mi na myśl jedynie liście winogron, ale niestety tu w Norwegii (póki jeszcze nie wiem gdzie) ich nie uświadczę.
W przyszłym roku będę już dumnym posiadaczem swoich winorośli, gdyż zaszalałam i zasadziłam 5 odmian :)) Teraz jednak myślę, myślę.. nic jednak do głowy przyjśc nie może.. w takim razie zrobię sobie sam farsz! Ot co. Bez kapusty, bez cebuli, bez bulgotania w gąsiorce... eeee może jednak se daruje.